Kto nie pojmie ciszy nie pojmie też słów

(Piccolo Tomasseo)








Ufundowane i przesłane przez panią Zofię Kaczorowską z Rodziną
Trawnik odwrócony w lewą stronę
(o pojmowaniu ciszy)
Idę drogą, którą prowadzi mnie poranne poczucie bezsensu. Dla odnalezienia (przynajmniej w dniu dzisiejszym) uzasadnienia egzystencji postanawiam zejść na dół , gdzie na przeszklonych drzwiach wejściowych do bloku przyklejono informację o przekazywaniu mieszkań spółdzielczych na własność i opłatach notarialnych, które mnie z tego tytułu czekają i przepisać kwoty, adresy, telefony. Żeby żyć, muszę mieć jakieś zadanie, coś robić. I zmusić się do tego. Przerwać na przykład czytanie gazety. Nie gapić się w ścianę.
Biorę notatnik do kieszeni i schodzę na dół. Chwilę waham się: do tej pory nie wychodzę z domu ubrana inaczej niż na czarno, a teraz mam spódnicę domową czarno-żółtą i nie chce mi się jej zmieniać. Będzie wystawać spod krótkiego futerka. Jest 5 listopada, poniedziałek, godzina tuż przed 11 rano, może gdzieś między 10,30 a 11,00. Jutro byłyby imieniny Leona.
To już kolejne wyrzuty sumienia z ostatnich dni. Nie byłam na grobie Leonarda ani we Wszystkich Świętych ani z Zaduszki. On wiedział, że nienawidzę chodzić na groby, zwłaszcza od czasu, gdy o mało nie zostaliśmy zgnieceni w tłumie któregoś roku. Wczoraj syn przysłał mi zdjęcie grobu: podeschłe kwiatki, które zostawiłam dwa tygodnie temu, zniczy mniej niż zostawiłam. Dominują żółte kwiaty, w każdym razie nie moje, fioletowe. Z mężem nigdy nie kupowaliśmy na groby żółtych, po prostu nie podobały nam się. Już trudno sięgnąć pamięcią, kiedy to uzgodniliśmy między sobą i z jakiego powodu. Jeden z tych małżeńskich zwyczajów, których przyczyny i historia nikną w niepamięci. Minęło czterdzieści pięć lat. Dawno, niejedne życie trwało krócej. Wiem, że nadszedł czas odzwyczajania się od tych wspólnych zwyczajów, ale to bolesne. I trudniejsze niż się zdawało.
Wczoraj porządkowałam półeczki w przedpokoju. Do jednej z nich przywieszony był "kalendarz Goździkowej" ze zdzieranymi kartkami. Kiedyś dołączono go bezpłatnie do jakiejś gazety. Chciałam go wyrzucić, ale Leonard powiesił go tam i codziennie zdzierał kartki. Nawet zdarł ją 18 lipca, gdy już ledwo chodził. Została niezdarta kartka z 19- go. Pamiątka. Podobna do bilingu telefonu, upamiętniającego godzinę Jego śmierci poprzez pierwszy telefon, który wykonałam, gdy zrozumiałam, że nie żyje. Wbrew aktowi zgonu, podającemu dzień 18, gdy faktycznie był 19, dokument podaje godzinę : 5:53:14 5:54:44 - 9 i 11 sekund rozmów z synami, Piotrem i Filipem. Zmarł pewnie minutę, góra dwie, wcześniej. W pogotowiu ranek był końcem wczorajszego dyżuru, taką datę umieszczono w akcie zgonu, a ja nie miałam siły prostować, gdy to spostrzegłam. Idę tę drogą dalej. Spisuję informację, wpadam do sklepu po dwa małe przeciery pomidorowe, wracam i przed blokiem staję jak wryta. Chwilę jestem zdezorientowana, ale wreszcie rozumiem, co mnie zatrzymało. Przypominam sobie sen po śmierci Leona, 2 sierpnia 2007, przed jego urodzinami .
Trwał krótko, zaledwie 15 minut, bo nie zgasiłam światła. Zaczęło się od tego, że za piętnaście dwunasta zajrzał do mojego okna księżyc. Natychmiast zapadłam w sen. Śniło mi się, że zadzwoniła moja nieżyjąca od 1991 roku mama i powiedziała, że jest zmęczona. Śni mi się zawsze, gdy coś w moim życiu ma się zdarzyć, a w marcu, we śnie rozmawiała ze mną o Leonardzie. Jak zawsze w tych snach, w ogóle nie zdaję sobie sprawy, że umarła. Kiedy więc pojawi się na chwilę i zaraz wychodzi, próbuję ją zatrzymać. Wtedy, w marcu odpowiedziała mi na to, że nie mam się co przejmować, bo i tak na pewno kiedyś się zobaczymy, ale z Leonardem szybciej, bo spotka się z nim wcześniej, służbowo. Leonard wyszedł wtedy ze szpitala, podleczony, czuł się świetnie, pełen zapału. Sen o Mamie zmroził mnie. Zaczęłam się nad nim zastanawiać. Jak Mama może spotkać się z nim służbowo, skoro nie pracowała? Co to oznacza "służbowo"? Co dla kogoś, przebywającego TAM może być służbowym spotkaniem?
Potem, w sierpniowym śnie, od mamy skarżącej się na zmęczenie nastąpił przeskok w czasie i w tym drugim śnie stałam na skraju trawnika, przed blokiem, do chwili, aż ktoś wyprowadzał trzy psy na smyczy. Te psy ruszyły biegiem na trawnik, a ja zaczepiłam się między ich smycze i przewróciłam. Trawa była świeża i miękka, soczysta. Potem znowu przeskok i z uliczki przed blokiem patrzę na księżyc i widzę, że jest zaćmiony. Obok mnie stoi Leonard i mówię do niego, że jest zaćmienie księżyca, a przecież nie miało go być teraz, tylko za kilka dni. Leonard bierze mnie pod rękę i spacerujemy nic nie mówiąc. Robi się coraz ciemniej, w miarę jak tarczę księżyca zasłania cień słońca i po chwili odkrywam, ze zboczyliśmy z uliczki na trawnik. Trawa, którą czuję pod stopami nadal jest soczysta i miękka. Kusząca, ale... Mimo to wołam do niego: Dokąd mnie prowadzisz? Zboczyliśmy z chodnika! I budzę się.
Pierwsze moje skojarzenie, to fragment psalmu z amerykańskich filmów: "Pan jest moim pasterzem, prowadzi mnie na łąki zielone..."itp. itd. Potem kolejne skojarzenie: Karta Tarota "Księżyc" i dwa psy wyjące do księżyca. Potem księżyc, ważny w moim horoskopie, bo przebywający w Raku; tam gdzie jest miejsce rodziny i bliskich. Zaćmiony. Potem patrzę na zegarek, jest dwunasta za minutę czy dwie, sen nie trwał dłużej niż 15 minut.
Dzisiaj byłyby urodziny Leona, których nie doczekał i wybieraliśmy się z synem na cmentarz oraz do kamieniarza, obejrzeć nagrobki. Po obudzeniu się zgasiłam światło, a księżyc padał na poduszkę i na połówkę mojej twarzy. Może była pełnia, nie wiem, bo nie założyłam okularów.
Przyjaciółka napisała do mnie o tym śnie: "Sen jest metafizyczny i symboliczny. Co, zresztą, sama wiesz. Mnie też skojarzył się od razu i z kartą Tarota i z Psalmem. Słowa Twojej matki: - jestem zmęczona - ja bym potraktowała jako Twoje słowa. A Twój mąż prowadzi cię na trawę, która symbolizuje życie, ale z naszego, ziemskiego punktu widzenia, jest to życie po drugiej stronie ciemności, stąd ten metafizyczny krajobraz. Motyw mroku podkreślony jest przez samą ciemność i przez zaćmienie księżyca, jedynego możliwego w tym krajobrazie źródła światła. Występujące wcześniej zaplątanie w smycze psów kojarzy mi się z naszym zaplątaniem w ziemskie sprawy. A jeszcze prostsza interpretacja to taka, że we śnie odwiedziły Cię duchy. To też możliwe. Jeszcze inne objaśnienie: prawdy ostateczne są dla nas pogrążone w mroku, światło naszego świata jest tylko światłem odbitym od prawdziwego źródła. Dla nas pewna jest tylko ziemia pod nogami, może pogrążona w mroku, ale realna, pełna sił witalnych. Może więc Leon prowadzi Cie do nowego życia, ale na ziemi, a nie w zaświatach. Mroczny krajobraz może być symbolem nieprzeniknionej tajemnicy, a ziemia światem, który jest nam dany, poznawalny, zmysłowy, a także sprzyjający."
Stojąc jak głupia przed blokiem, z siatką z przecierami pomidorowymi, niczym na wizji lokalnej, prowadzonej skrupulatnie przez śledczego, uświadamiam sobie, co mi się nie zgadza we wspomnieniu o śnie, bardzo żywym do dziś. We śnie blok miałam po lewej stronie, trawnik po prawej, księżyc świecił nieco w bok, nad blokiem. Idąc do sklepu widzę, że to nieprawdopodobne. Gdybym twarzą była zwrócona w tę stronę, w którą byłam, przeciwną do usytuowania mojego mieszkania, blok miałabym po prawej, a trawnik po lewej. Księżyc także powinien być po lewej, nie nad blokiem, a nad trawnikiem. Wszystko jest na odwrót! Jak w lustrzanym odbiciu.
Wracam do domu i sięgam po kalendarz z tygodnia po śmierci Leona - między śmiercią a pogrzebem. Szukam, może znajdę informację o jakimś zaćmieniu Księżyca.
Otwieram kalendarz: 26 lipiec 2007 - pogrzeb Leona. U dołu strony motto tygodnia, przeczytane dopiero dziś, 5 listopada 2007 - Kto nie pojmie ciszy, nie pojmie też słów (Piccolo Tomasseo).
To przesłanie do mnie. Niestety, nie ma nic o zaćmieniu Księżyca, w poprzednim wydaniu kalendarza były fazy, teraz nic. Szukam w internecie. Wikipedia podaje, że całkowite zaćmienie Księżyca powinno być 28 sierpnia 2007 r. maximum zaćmienia całkowitego o godzinie 10,37. Może więc rzeczywiście, jak sądziłam, po przeczytaniu pewnego medycznego referatu, zgoda na badanie inwazyjne (bronchoskopię), skróciło życie Leona? Wynikało z niego, że bronchoskopia przyspiesza śmierć i że żaden chory z tą chorobą nie żył po niej dłużej niż 3 tygodnie. Leonard i tak żył ponad miesiąc. Jak mam więc rozumieć to przypomnienie? O czym świadczy odwrócenie rzeczywistego obrazu z prawej strony na lewą?
Powinnam wyryć na grobie Leona napis, motto. Myślałam o tym wcześniej, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego tekstu. Teraz go mam:
Kto nie pojmie ciszy, nie pojmie też słów
A może we śnie chodziło o to, by przywołać te 33 litery na sentencję na płytę grobową?
Jak pojąć ciszę?